"Miejsce, w którym jesteś teraz jest sumą każdej decyzji jaką podjąłeś. Jeżeli nie lubisz miejsca, w którym się znajdujesz, zacznij podejmować inne decyzje." - Dave Ramsey

26 sierpnia 2013

Gdy dorosnę...

Pragnę się podzielić z wami pewną refleksją z perspektywy nastolatki. Myślę, że w sensie duchowym dotyczy to każdego człowieka, który szczerze polega na Chrystusie, ale najłatwiej będzie to odnieść do swego życia osobom w moim wieku.

Nie wiem jak wy, ale ja nie chcę zmarnować życia. Pragnę żyć dla celu, który jest większy niż ja sama. "Każdy gdzieś kończy, ale niewielu kończy tam celowo" - to prawda, dlatego też trzeba jasno wyznaczać sobie cele. Trudnym zadaniem jest jednak nie tracić przy tym Bożej spontaniczności, jeżeli jest sie chrześcijaninem. Osobiście, także ze względu na mój nastoletni wiek, często mam mnóstwo pragnień, które nazywam "marzeniami". Ale czy naprawdę są to moje marzenia, czy może tylko zachcianki? Marzenie to prawdziwe pragnienie, które nie przechodzi na relatywizm i nie znika mimo złych okoliczności, jest to nie tylko sen, ale sen, który chce żyć. To pragnienie serca, które jest zgodne z wola umysłu. Zachcianka natomiast jest impulsem, pożądliwością. Pytanie tylko, czy moje marzenia świadczą o moich potrzebach? Kiedy pytam się ludzie o ich marzenia odpowiadają "duży dom", "pies", "dwójka dzieci", "przystojny mąż" itp. itd. Myślę, jako ludzie bardzo często przez to, że nie badamy naszych marzeń [czy to właśnie nasze potrzeby] oraz przez to, że nie rozróżniamy "ja chcę" od "ja potrzebuję" nigdy nie wychodzimy poza schemat, ponieważ nie zauważamy tego, co już mamy. Jezus specjalizuje się w małym. Kiedy patrzymy na historie zawarte w Starym czy Nowym Testamencie łatwo jest zauważyć, że oni wszyscy byli wpierw wierni w małym. Nieważne, czy to Księga Sędziów, 2 Księga Królewska, czy cuda Jezusa w Ewangeliach - wszyscy zaczynali od tego, co mieli, mimo, że mieli mało.

Jeżeli chodzi o mnie to ja zawsze patrzę na to co mam, ale w taki sposób, że twierdzę, że nie mam nic i zawsze tak będzie. To po części prawda, bo nie mam nic prócz Chrystusa i całe szczęście - tak już pozostanie na wieki wieków. Musimy zrozumieć, że tak naprawdę nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy i to wcale nie przekleństwo, lecz dobra wiadomość z racji tego, że Jezus już spłacił nasz dług swoja krwią. On widzi w nas więcej, a skoro nas posyła - to i zaopatrza, ale tu nie chodzi o nas!
Z charakteru jestem wielce małowierna - nigdy w siebie nie wierzyłam. Teraz wystarczy łaska Pana, że On wierzy we mnie. Nie jestem doskonała i nigdy nie sprostam temu Bożemu standardowi. Często się zapominam i gubię sens. Mam w sobie jeszcze dużo pychy i brak mi mądrości, ale teraz już wiem - dorosnę do swego imienia. Już nie jestem "opuszczona", "chora, "najgorsza na zawsze". teraz jestem dzieckiem Bożym i pragnę Go wielbić całym swoim sercem i każdą myślą. Teraz jeszcze tak nie jest. Są obszary mojego życia, które wiąż są zepsute mimo mojej przynależności do rodziny Pana. Jaka jest moja wizja dojrzałości w Bogu? To pytanie do każdego z nas. Ja kiedy myślę o Bożej dojrzałości odpowiadam sobie "pełnia Ducha Bożego", ale konkretniej myślę o wiedzy, doświadczeniu, miłości, niewzruszonej wierze. Aczkolwiek jest jedna cnota, która jest niezbędną częścią tego wszystkiego i jest to pokora. Gdy dorosnę i teraz, gdy już dojrzewam - będę tym, kim Bóg mówi, że jestem. W tym celu trzeba położyć swe ego na ołtarzu i zamiast mówić "to jest twój czas" zacząć mówić "to jest Boży czas". Stań się tym, kim Bóg mówi, że jesteś w Nim. Jezus ma określone marzenie dla twojego życia i myślisz, że jest to...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie